sobota, 13 lipca 2013

Z historii NEA, cz. 1

Każda matka zanim zostanie matką, jest dzieckiem. Takoż i nasza Matka w pewnej fazie swego życia była dzieckiem. Dzieciństwo matka miała czarno-różowe, lub jak kto woli różowo-czarne, dla wymagających może być i szaro-fioletowe lub fioletowo-szare. Jak kto woli. Na pewno jednak nie było ono czarno-białe lub różowe. Były okresy lepsze i gorsze, jak to zresztą w życiu często bywa. Matka, będąca wtedy dzieckiem, mieszkała w skupisku ludzkim zwanym Osiedlem WW, o zgrozo również na piętrze 4. Matka nie doceniała jeszcze wtedy uroków balkonów, z których miała okazję korzystać. A korzystała z wielu, gdyż posiadała wtedy, w przeciwieństwie do czasów obecnych, szerokie grono znajomych. Nie miała okazji jednak korzystać z balkonu przylegającego do jej mieszkania, ponieważ drogę do niego zagradzali dziad i babka (zwani Państwem D.), którzy do swej jedynej wnuczki, córki jedynego syna, byli nastawienie bardzo negatywnie. Czy u podstaw tej niechęci leżały problemy alkoholowe, czy też może złe uczucia skierowane do synowej, nie udało się Matce nigdy dowiedzieć. Niemniej jednak, aby przedostać się na balkon trzeba było minąć tych Państwa, a na to Matka decydowała się nader rzadko. Być może właśnie dlatego nie odczuwała owej głębokiej sympatii do betonowego prostokątu odstającego od bryły bloku. Z okna w swoim pokoju, dzielonego z rodzicami przez kilka pierwszych lat Matki, korzystała Matka nader kreatywnie. Co to znaczy wykorzystywać kreatywnie okno? No cóż za wytłumaczenie musi wystarczyć, że sąsiedzi z najniższego piętra do chwili obecnej nie wiedzą skąd na daszku nad ich balkonem brały się kanapki owinięte w papier śniadaniowy, czy paczuszki z ogólnie pojętym zielskiem. Co kierowało Matką w tych działaniach, do tej pory nie wie ona sama, być może była to głęboko skrywana frustracja z powodu braku dostępu do balkonu?
Po decyzji o przeprowadzce (nie była to decyzja Matki, ani jej rodziców, którzy zostali zmuszeni przez Państwo D. do szukania nowego lokum) Matka została skazana na bytowanie w różnych mieszkaniach pozbawionych balkonów. Aż w końcu po dość traumatycznych przejściach zamieszkała sama w swoim obecnym miejscu zameldowania. Początkowo nie widziała drzemiącego w balkonie potencjału. Ot taki tam sobie zewnętrzny kawałek mieszkania, na który można było wyjść zapalić bez obaw, że rodzicielka zacznie się marszczyć na dym szwędający się po mieszkaniu.
Pewnego jednak razu odwiedziły Matkę 2 koleżanki. Była to spontaniczna decyzja podjęta podczas jednej z nudnych lekcji w liceum (tak, Matka w czasie przeprowadzek zdążyła przeobrazić się z dziecka w nastolatkę). Wracając więc po lekcjach do domu Matki, wstąpiły owe dziewczęta do sklepu celem kupienia zapełniaczy żołądka. Padło na nieszczęście na pierogi ruskie. Każda z nich zakupiła po jednej tacce owego specjału i powędrowały niespiesznie, trajkocząc wesoło do jednego z zielonych prostokątów.
Oczywiście jak łatwo było się domyślić od samego początku, jedna tacka pierogów to zdecydowanie za dużo dla jednej licealistki. Po skonsumowaniu części, Matka i jej koleżanki wyszły na balkon zapalić. Będąc w doskonałych humorach, zaczęły jednak odczuwać wpełzającą w ich spotkanie nudę. Matka nie wie, kto rzucił głośno owym pomysłem (być może sama Matka, w końcu miała niejakie doświadczenie), Matka nie pamięta również kto pierwszy wprowadził ów pomysł w życie, rzucając pierwszego pieroga w kierunku ulicy. Pamięta natomiast świetną zabawę i rywalizację w dyscyplinach takich jak "Kto dalej rzuci ruskimi", "W co trafi twój pieróg", czy "Sokole oko – 10 punktów za samochód, 20 za gołębia". Ostatni konkurs pozostał niestety (a może na szczęście?) nierozstrzygnięty.
Właśnie tego dnia Matka zrozumiała, że balkon (zwany dalej NEA) to coś o wiele więcej, niż miejsce do palenia papierosów czy rozwieszania prania. NEA stał się od tego czasu ulubionym miejscem spotkań i innych dozwolonych aktywności. Dodać należy, że fascynacja NEA trwa już od 10 lat i przyłączają się do niej coraz to nowe osoby.

poniedziałek, 8 lipca 2013

O nadwieszonym elemencie architektonicznym słów wstępu kilka.

Życie pewnej małej grupy społecznej, zwanej również rodziną M., w dużej mierze kręciło się wokół uroczego, acz w niewielkim stopniu zaniedbanego balkonu.
Jak każdy wie na balkonie zawsze odbywają się najlepsze imprezy. Oczywiście dopóki ktoś nie wypadnie z wysokości czwartego piętra, na szczęście naszą rodzinkę takie nieszczęście póki co ominęło. Nie znaczy to również, że poszczególni członkowie owej rodzinki, nie mieli ochoty pomóc komuś przebyć tę drogę. Niemniej jednak póki co nerwy zostały utrzymane na wodzy i do tragedii nie doszło.
Wskazać jednak należy, że przebywanie na balkonie zapewniało niejaką rozrywkę, było również miejscem odpoczynku i ucieczki od najmłodszego członka rodziny, zwanej Aniołkiem, Serduszkiem, Czirliderką, a dla pospołu znanej jako Monika.
Z balkonu najczęściej korzystała osoba zwana Matką, Mamą, Mamusią, a w przypłwach czułości zwana przez swego małżonka Kotkiem. Oczywiście ogół społeczności znał ją jako Agnieszkę o bardzo długim podwójnym nazwisku. Owa Matka, zwana Kotkiem, oddawała się z uwielbieniem, a po części z obrzydzeniem nałogowi tytoniowemu. Jednakowoż nie chcąc truć swej rodziny niezdrowymi wyziewami, sama się wyganiała na balkon celem zaspokojenia swego nałogu. I tak można było ją zobaczyć jak rozsnuwa zasłonę z dymu wokół owego uwielbianego balkonu, czy to w deszczu, czy w śniegu, czy nawet w świetle promieni słonecznych. Głowa rodziny, zwana Ojcem, Tatą, Tatusiem, tudzież również Kotkiem, a przez resztę narodu – Wojciechem, o długim, często przekręcanym nazwisku, również często korzystał z balkonu, celem odpoczynku od ciągłego szczebiotania najmłodszego członka rodziny.
Nie dajcie się jednak zwieść pozorom, balkon to nie tylko źródło nieustającej przyjemności! Aby balkon można było nazwać uroczym i w niewielkim tylko stopniu zaniedbanym, potrzeba było dużo wysiłków i wyrzeczeń poczynionych przez Ojca i Matkę. Moznaby się pokusić o stwierdzenie, że i Serduszko dołożyło swoje wysiłki do nadania balkonowi owego specjalnego charakteru. Wspomnieć również wypada, iż balkon ów stawał się od czasu do czasu prawdziwym polem bitwy. Walka jednak była nierówna i z góry skazana na porażkę. Zapamiętajcie te słowa: z wrogiem, który zrzuca na was swoje fekalia, nigdy nie wygracie.
Niesamowitym jest ile taki, wydawałoby się, przeciętny balkon spełnia funkcji. Jak już się rzekło, jest on miejscem odpoczynku, najlepszą miejscówką na imprezę, polem bitwy, miejscem knucia podstępnych planów, bywa nawet basenem, czy przestrzenią wspomagającą twórcze (lub nie) myślenie. Przede wszystkim jednak balkon jest punktem obserwacyjnym. Usytuowany wysoko nad poziomem ulicy (choć może nie tak wysoko jak balkon mieszkania mieszczącego się na 16 piętrze wieżowca) pozwalał na dokładne badanie wzrokiem sporego obszaru. Widok możnaby nazwać prawie malowniczym. Na wprost skośne dachy obłożone czerwoną blachodachówką wyłaniające się spomiędzy zieleni drzew. Dalej można było dojrzeć gmaszysko wzniesione z czerwonej cegły, zbrązowiałej pod wpływem mijających lat, nad którym górował poczerniały komin, rodzący niechciane skojarzenia z krematorium. Na lewo dojrzeć można było ogromne zielonkawe prostokąty, powszechnie spotykaną pamiątkę po poprzednim ustroju. Dalej poprzez szparel drzew, dojrzeć można było namiastkę cywilizacji w postaci stacji paliw znanej sieci. Na prawo natomiast ciągnęły się szeregi domków jednorodzinnych o różnym stopniu zdewastowania. Matce często serce się krajało, kiedy patrzyła na te piękne niegdyś rezydencje miastowej elity, na których odcisnęło się wyraźnie piętno czasu i biedy.
Wokół wymienionych obiektów wiły się większe i mniejsze uliczki, zapewniające nieustający przepływ ludzko-maszynowy.
Chcąc nie chcąc, Matka podczas częstych wizyt na balkonie stawała się niemym (zazwyczaj) świadkiem owego ulicznego poruszenia.