Każda matka zanim
zostanie matką, jest dzieckiem. Takoż i nasza Matka w pewnej fazie
swego życia była dzieckiem. Dzieciństwo matka miała
czarno-różowe, lub jak kto woli różowo-czarne, dla wymagających
może być i szaro-fioletowe lub fioletowo-szare. Jak kto woli. Na
pewno jednak nie było ono czarno-białe lub różowe. Były okresy
lepsze i gorsze, jak to zresztą w życiu często bywa. Matka, będąca
wtedy dzieckiem, mieszkała w skupisku ludzkim zwanym Osiedlem WW, o
zgrozo również na piętrze 4. Matka nie doceniała jeszcze wtedy
uroków balkonów, z których miała okazję korzystać. A korzystała
z wielu, gdyż posiadała wtedy, w przeciwieństwie do czasów
obecnych, szerokie grono znajomych. Nie miała okazji jednak
korzystać z balkonu przylegającego do jej mieszkania, ponieważ
drogę do niego zagradzali dziad i babka (zwani Państwem D.), którzy
do swej jedynej wnuczki, córki jedynego syna, byli nastawienie
bardzo negatywnie. Czy u podstaw tej niechęci leżały problemy
alkoholowe, czy też może złe uczucia skierowane do synowej, nie
udało się Matce nigdy dowiedzieć. Niemniej jednak, aby przedostać
się na balkon trzeba było minąć tych Państwa, a na to Matka
decydowała się nader rzadko. Być może właśnie dlatego nie
odczuwała owej głębokiej sympatii do betonowego prostokątu
odstającego od bryły bloku. Z okna w swoim pokoju, dzielonego z
rodzicami przez kilka pierwszych lat Matki, korzystała Matka nader
kreatywnie. Co to znaczy wykorzystywać kreatywnie okno? No cóż za
wytłumaczenie musi wystarczyć, że sąsiedzi z najniższego piętra
do chwili obecnej nie wiedzą skąd na daszku nad ich balkonem brały
się kanapki owinięte w papier śniadaniowy, czy paczuszki z ogólnie
pojętym zielskiem. Co kierowało Matką w tych działaniach, do tej
pory nie wie ona sama, być może była to głęboko skrywana
frustracja z powodu braku dostępu do balkonu?
Po decyzji o
przeprowadzce (nie była to decyzja Matki, ani jej rodziców, którzy
zostali zmuszeni przez Państwo D. do szukania nowego lokum) Matka
została skazana na bytowanie w różnych mieszkaniach pozbawionych
balkonów. Aż w końcu po dość traumatycznych przejściach
zamieszkała sama w swoim obecnym miejscu zameldowania. Początkowo
nie widziała drzemiącego w balkonie potencjału. Ot taki tam sobie
zewnętrzny kawałek mieszkania, na który można było wyjść
zapalić bez obaw, że rodzicielka zacznie się marszczyć na dym
szwędający się po mieszkaniu.
Pewnego jednak razu
odwiedziły Matkę 2 koleżanki. Była to spontaniczna decyzja
podjęta podczas jednej z nudnych lekcji w liceum (tak, Matka w
czasie przeprowadzek zdążyła przeobrazić się z dziecka w
nastolatkę). Wracając więc po lekcjach do domu Matki, wstąpiły
owe dziewczęta do sklepu celem kupienia zapełniaczy żołądka.
Padło na nieszczęście na pierogi ruskie. Każda z nich zakupiła
po jednej tacce owego specjału i powędrowały niespiesznie,
trajkocząc wesoło do jednego z zielonych prostokątów.
Oczywiście jak
łatwo było się domyślić od samego początku, jedna tacka
pierogów to zdecydowanie za dużo dla jednej licealistki. Po
skonsumowaniu części, Matka i jej koleżanki wyszły na balkon
zapalić. Będąc w doskonałych humorach, zaczęły jednak odczuwać
wpełzającą w ich spotkanie nudę. Matka nie wie, kto rzucił
głośno owym pomysłem (być może sama Matka, w końcu miała
niejakie doświadczenie), Matka nie pamięta również kto pierwszy
wprowadził ów pomysł w życie, rzucając pierwszego pieroga w
kierunku ulicy. Pamięta natomiast świetną zabawę i rywalizację w
dyscyplinach takich jak "Kto dalej rzuci ruskimi", "W
co trafi twój pieróg", czy "Sokole oko – 10 punktów za
samochód, 20 za gołębia". Ostatni konkurs pozostał niestety
(a może na szczęście?) nierozstrzygnięty.
Właśnie tego dnia
Matka zrozumiała, że balkon (zwany dalej NEA) to coś o wiele
więcej, niż miejsce do palenia papierosów czy rozwieszania prania.
NEA stał się od tego czasu ulubionym miejscem spotkań i innych
dozwolonych aktywności. Dodać należy, że fascynacja NEA trwa już od 10
lat i przyłączają się do niej coraz to nowe osoby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz